Playstataion Plus

piątek, 11 listopada 2011

Gdyby pokusić się o uproszczenie tematu, można by stwierdzić, że The Fight: Lights Out jest próbą połączenia fenomenu Fight Night oraz możliwości kontrolera ruchowego. W teorii jest to pomysł jak najbardziej godny, jednak wykonanie pozostawia wiele do życzenia.

Więcej na temat:
The Fight: Lights Out

Okładka gry The Fight: Lights Out
  • Developer: Collision Studios
  • Dystrybutor PL: Sony Computer Entertainment Polska
  • Premiera PL: 2010-11-05
  • Platformy: PS3

Gdyby pokusić się o uproszczenie tematu, można by stwierdzić, że The Fight: Lights Out jest próbą połączenia fenomenu Fight Night oraz możliwości kontrolera ruchowego. W teorii jest to pomysł jak najbardziej godny, jednak wykonanie pozostawia wiele do życzenia.

Ulicznie, że aż strach

Zacznijmy tym razem nietypowo, czyli od nietypowej oprawy audiowizualnej. Przede wszystkim twórcy bardzo chcieli zrobić ciemną, uliczną produkcję, zbliżając ją klimatycznie doPodziemnego Kręgu Davida Finchera. Ponownie tylko w teorii, bo w praktyce gra prezentuje się szaro, buro i nijako. Po pierwsze: postacie przypominają kukiełki z bezbarwnymi twarzami, na których co kilka ciosów pojawiają się jakieś czerwone znaczki. Po drugie: plansze równie dobrze mogłyby wystąpić w grach na konsole dużo starszej generacji – ot zamknięte bryły bez żadnych szczegółów ani efektów wizualnych. Po trzecie: prezentowane filmiki sprawiają wrażenie, jakby ktoś na siłę chciał sprawdzić, na ile można zmienić korekcję gammy, by uzyskać jak najwięcej odcieni czerni. Dodatkowo dziwny efekt zakłóceń w przerywnikach pozwala przypuszczać, że gramy w nakładkę do Assassin's Creed, a nie w The Fight: Lights Out. O muzyce również trudno powiedzieć coś dobrego. Mamy bowiem do czynienia z niewyróżniającymi się hiphopowymi utworami. Brzmią, jakby wzięto ziomali z parafii, dano im mikrofony i kazano naprędce pod sztampowe podkłady nagrać kilka kawałków zachęcających do zadymy.

Zdjęcie
(Kliknij na obrazek, aby go powiększyć)


Maczeta i Move

Wróćmy na chwilę do filmików, bo z nimi wiąże się jeszcze kilka ważnych kwestii. Przede wszystkim opiera się na nich cały samouczek, w którym przeplatają się z opcją przećwiczenia teorii, dzięki czemu na bieżąco dowiadujemy się, co i jak mamy robić. Jest to na tyle przejrzyste, że łatwo nauczyć się podstaw boksowania, a potem skutecznie piąstkować kolejne nieprzyzwoite ilości przeciwników. Druga sprawa to przedstawiony na cut-scenkach nasz mentor, w którego wcielił się Maczeta, czyli amerykański aktor Danny Trejo. Wygląd ma odpowiedni, hasełka rzuca niezłe, a krzycząc sprawia wrażenie, jakby chciał zapluć bohatera, telewizor, gracza i wszystko dookoła. Jest sympatycznie, Danny stara się, jak może, żeby zmusić nas do jeszcze bardziej intensywnych ćwiczeń, ale... Uwierzcie mi, naprawdę trudno nie wybuchnąć śmiechem, gdy widzi się napinkę Maczety, trzymającego dwa jaskrawe jak rysowane farbkami Move'y albo machającego do nas Sixaxisem, jakby na ręku miał co najmniej kastet.

Spalamy zbędny tłuszczyk

Zanim jednak zaczniemy karierę w środowisku bokserskim, musimy wcześniej stworzyć swojego avatara. Zbyt dużo do wyboru nie mamy: rysy twarzy, zarost, kolor włosów, fryzura i to, co najważniejsze: podajemy swój wzrost i wagę. Jest to na tyle istotne, że po każdej rozegranej walce program automatycznie wylicza, ile spaliliśmy kalorii. To naprawdę wielki plus Lights Out, bo nie dość, że łatwo przy nim zbić zbędny tłuszczyk, to jeszcze człowiek dostaje wyraźny sygnał, na ile trzyma formę albo jak silną stworzył symbiozę z kanapą, pilotem i padem. 
Film:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz