Playstataion Plus

piątek, 11 listopada 2011

Assassin`s Creed Brotherhood - recenzja

Assassin's Creed: BrotherhoodAssassin's Creed: Brotherhood
Brotherhood zapowiadał się na konkretny dodatek. Konkretny, ale nadal dodatek. Tymczasem dostajemy grę, która nie jest trzecią częścią tylko dlatego, że nie ma cyferki "3" przy nazwie.
Wszystko wskazywało na to, że ACB nie będzie niczym więcej niż rozdmuchanym dodatkiem, z dorzuconym pomysłowym multiplayerem. Redaktor Gnyp po obejrzeniu części singlowej na pokazach twierdził, że rozwalanie wież Borgiów jest średnio zabawne i nie widać w tym głębi. No, ale tak to jest z ogrywaniem sandboksa na pokazach - dopiero jak się do niego siądzie i dłużej pogrzebie, to odkrywają się kolejne poziomy rozgrywki. A tu jest do czego usiąść.
Brotherhood zaczyna się dokładnie w momencie, w którym skończyła się część druga. Ezio rozmawia z Minerwą w skarbcu pod Watykanem, odkrywając tajemnicę Jabłek Edenu. W chwilę później przejmujemy nad nim kontrolę i wraz z wujem Mario (It's a me!) oddalamy się, zostawiając za sobą szlak ciał nieszczęsnych strażników. Szybka przebieżka po ulicach i dachach Rzymu to tylko zapowiedź tego, co czeka na nas w dalszej części gry. Na razie Ezio wraca do Monteriggioni, by odpocząć i ogarnąć życie.
Niestety, pozostawiony przy życiu Rodrigo Borgia nie zamierza odpuszczać asasynom i wysyła do Monteriggioni swojego syna Cesare, który dowodząc potężną armią błyskawicznie przejmuje kontrolę nad miasteczkiem. W trakcie ataku Ezio zostaje ranny, ale udaje mu się uciec wraz z matką i siostrą. W efekcie ląduje w Rzymie, znajdującym się pod całkowitą kontrolą rodu Borgiów. Miasto znajduje się w opłakanym stanie. Ulice pełne są nędzarzy żebrzących o jedzenie, obdrapane domy straszą powybijanymi oknami, a bezwzględna gwardia stalową pięścią utrzymuje porządek. Przy współpracy z Nicolo Machiavellim Ezio musi odbudować zakon asasynów i przejąć kontrolę nad miastem. Zadanie niełatwe, zakrojone na wielką skalę, a do tego kosztowne.
Na samym początku gra podąża wyznaczoną ścieżką. To oczywiście zakamuflowany samouczek, wprowadzający kolejne elementy rozgrywki i uczący nas zależności pomiędzy różnymi elementami gry. Dopiero po wykonaniu kilku misji scenariuszowych otwiera się sandbox, a Ezio ma pełną dowolność w tym, co zrobi i gdzie pójdzie. A uwierzcie, że ma co robić i gdzie iść, bo Brotherhood po prostu pęka od zawartości.

Pamięć absolutna

Osią rozgrywki nadal pozostaje osiem podstawowych sekwencji, podzielonych na kolejne wspomnienia. Każde z nich to osobna misja, w której Ezio uczy się czegoś nowego, jednocześnie wykorzystując już nabyte umiejętności. Podobnie jak w AC2, tak i tu zadania mają scenariusz i opowiadają jakąś historię, nie sprowadzając się po prostu do biegania i zabijania wszystkiego, co się rusza. Doskonałym przykładem może być misja z odbijaniem Cateriny Sforzy. Najpierw trzeba przedostać się do ściśle strzeżonego zamku, następnie niezauważenie przemknąć przez zastępy strażników, a potem uwolnić przyjaciółkę i ranną wynieść na ulice Rzymu. I tak jest ze wszystkim - zróżnicowanie to drugie imię Brotherhooda. Z każdym wykonanym zadaniem na mapie miasta pojawiają się kolejne misje poboczne. Po przejęciu burdelu (którego szefową zostaje... Claudia) natychmiast możemy przystąpić do pomagania kurtyzanom. I nie są to wtórne zlecenia w stylu "pobiegnij i kogoś zabij, a potem szybko wróć", tylko normalne zadania, podobne do tych z głównego wątku - ze scenariuszem, zagrane jak trzeba i z nagrodami, które mają sens i się przydają.
Rzym to wielkie miasto, a przywrócenie mu chwały będzie kosztowało kupę kasy. System ekonomii, tak całkowicie schrzaniony przez błyskawiczne zyski z Monteriggioni w części drugiej, teraz ma sens, bo po prostu jest na co wydawać pieniądze. Za każdym razem, gdy rozwalimy jedną z wież Borgiów, wyzwalamy jakąś dzielnicę spod ich kontroli. Kasę można wtedy zainwestować w odbudowę sklepów, kupno nieruchomości oraz oczywiście w nowe przedmioty, bronie i gadżety. Kolekcjonerzy będą tu w swoim znajdźkowym niebie, bo oprócz klasyków w stylu flag (które teraz oznaczane są po zauważeniu na mapie), można wykonywać specjalne questy dla poszczególnych sklepów - na przykład aby odblokować szybko działającą truciznę u doktora, trzeba mu przynieść rozmaite przedmioty, które znaleźć można tylko w skrzynkach ze skarbami, albo przy niektórych ciałach zabitych żołnierzy.

Oh brother, where art thou?

Oczywiście jednym z głównych zadań w grze jest zbudowanie tytułowego bractwa. Członków zakonu rekrutuje się pomagając mieszkańcom napastowanym przez gwardzistów Borgiów. To, ilu skrytobójców może być w danym momencie w zakonie, zależy od ilości zniszczonych wież Borgiów, więc co jakiś czas warto wybrać się na łowy.
Rekruci zaczynają na poziomie pierwszym i na początku są prawdziwymi cieniasami, więc trzeba o nich dbać i pilnować, żeby głupio nie zginęli. Doświadczenie dostają za udział  w starciach oraz za misje, na które wysyła się ich do innych miast. Zarządzanie Bractwem szybko staje się wciągającą metagrą. Każdego z zabójców można inaczej ubrać i uzbroić, przysposobić do walki albo do obrony, tworząc prawdziwą specgrupę do zadań specjalnych. Obawiałem się, że Bractwo zbyt ułatwi rozgrywkę, ale na szczęście tak nie jest. Towarzysze przydają się do wykonania trudniejszych zadań i choć mogą przeważyć szalę zwycięstwa na naszą stronę, to sami starcia (zwłaszcza z licznymi przeciwnikami) nie wygrają. Do tego z ich pomocy można skorzystać określoną liczbę razy, a potem trzeba czekać, aż specjalny wskaźnik znów się naładuje.
Autorzy zapowiadali, że system walki ulegnie zmianom i rzeczywiście, starcia toczą się teraz na troszkę innych zasadach. Po zabiciu przeciwnika Ezio może błyskawicznie zabić następnego. System działa tak, jak ten z Batman: Arkham Asylum i podobnie jak w grze z Gackiem, jeden niecelny cios przerywa tzw. killstreaka. Przeciwnicy są teraz znacznie bardziej agresywni, a ciężkozbrojni walą z taką siłą, że jedno celnie wprowadzone przez nich combo zabiera cały pasek energii. Ezio nauczył się za to kopać, co ułatwia przerwanie bloku wroga. Z drugiej strony zniknął gdzieś bardzo przeze mnie lubiany sidestep, który pozwalał szybko poruszać się w grupie. Cóż, tak jak  powiedziano przed premierą, ten system premiuje agresję i atakowanie. Czajenie się i wyczekiwanie na kontry nie jest już tak skuteczne jak dawniej. Counterki nadal się przydają, ale głównie po to, aby nie dać sobie przerwać streaka, bo przeciwnicy mają teraz zwyczaj atakować w chwili, gdy my wyprowadzamy swoją kombinację.
Jako assassinowy freak nie mogę nie wspomnieć o jednej nowości - w końcu w grze pojawiła się kusza. Broń jest troszkę przegięta (i cholernie droga), ale niezwykle przydatna. Zasięg ma znacznie większy niż noże do rzucania, a do tego jest cicha, więc świetnie nadaje się do likwidowania strażników stojących na dachach.

Poszukiwany, poszukiwana

Długość rozgrywki dla pojedynczego gracza w Brotherhood jest porównywalna do Assassin's Creed II. Jeśli dodamy do tego świetnie zaprojektowane wirtualne wyzwania (podobne do tych z MGS-a), otrzymujemy grę większą i pod każdym względem bogatszą. A przecież do tego wszystkiego mamy jeszcze multiplayer. I nie jest to tryb dodany "na odwal się", ale głęboko przemyślany i niezwykle angażujący. Tu gracze wcielają się w... templariuszy, którzy używając Animusa uczą się asasyńskich metod walki. Na ośmiu mapkach gra się w czterech trybach - najciekawszy jest zdecydowanie Wanted, w którym każdy z uczestników jest jednocześnie łowcą i zwierzyną. Cel to jak najsprawniejsze zlikwidowanie wyznaczonego celu, przy jednoczesnym unikaniu śmierci z rąk innego zabójcy, który ma kontrakt na nas. Mapkę zasiedlają klony postaci biorących udział w meczu (na początku wybieramy spośród kilkunastu wzorów), więc cała zabawa polega na umiejętnym wyśledzeniu tej właściwej. Trzeba bacznie obserwować okolicę i korzystając ze specjalnego kompasu namierzyć i zabić cel. Cały numer polega na tym, aby zrobić to niezauważenie. Podbiegając do ofiary prawie natychmiast, zdradzamy swoją pozycję. Jeśli przesadzimy, to przeciwnik zostaje poinformowany o naszej obecności i rozpoczyna się sekwencja pościgu. Zabicie celu zdającego sobie sprawę z sytuacji to tylko 150 punktów. Jeśli akcja powiedzie się bez alarmu, zarabiamy tych punktów kilka razy więcej! Do tego dochodzą rozliczne modyfikatory - zabójstwa akrobatyczne czy z ukrycia (z tłumu, ławki czy stogu siana) to dodatkowe punkty. Liczy się różnorodność i styl, więc w efekcie mecze wygrywają nie ci, którzy biegają na pałę od celu do celu, tylko artyści potrafiący wykorzystać otoczenie do niezauważonego zbliżenia się do ofiary.
Tryb Wanted (oraz jego zaawansowana odmiana) to zabawa ściśle solowa, a jeśli chcemy pograć z kumplem, to odpalamy tryb Alliance (używam nazw angielskich, bo nie miałem do czynienia z wersją spolszczoną). Tu gracze łączą się w dwuosobowe zespoły i próbują zlikwidować drużynę przeciwników. Cele można sobie wzajemnie podświetlać i wystawiać, a kooperacja jest tu podstawą zabawy.
Oczywiście w dzisiejszych czasach tryb multi nie może obyć się bez jakiegoś systemu rozwoju postaci. W AC:B nasz bohater może osiągnąć maksymalnie 50 poziom, w międzyczasie odblokowując nowe bronie, cechy i umiejętności. Dzięki temu w trakcie meczów możemy zmieniać wygląd, wysyłać przynęty odciągające od nas uwagę, rzucać zasłonę dymną, ułatwiającą ucieczkę, strzelać do przeciwników czy uderzać ich zatrutym ostrzem, nie zdradzając w ten sposób swojej obecności. Dodatkowe cechy ułatwiają wspinanie albo zamieniają kogoś w okolicy w naszego klona, myląc pościg. Opcji jest mnóstwo, więc każdy z graczy może stworzyć swój ulubiony zestaw, dopasowany do stylu gry.
Tryb multi w AC:B całkowicie mnie zauroczył. Od dawna nie grałem w nic tak świeżego i pomysłowego, premiującego myślenie i kombinowanie, a nie tylko zwierzęcą zręczność. Nawet jeśli ktoś nie przepada za Assassin's Creed, powinien spróbować multi, bo czegoś takiego nie znajdziemy w żadnej innej grze.

WERDYKT

Assassin's Creed: Brotherhood nie jest tylko rozdętym dodatkiem. To nowa, lepsza i bardziej dopracowana gra, która poprawia właściwie wszystkie błędy swoich poprzedniczek. Jest trudniejsza, sandbox został lepiej zaprojektowany, zawartości mamy tu tyle, że można grać w to miesiącami, a do tego wszystkiego dostajemy genialny tryb wieloosobowy. Owszem, silnik troszkę się już  zestarzał, a Rzym w moim odczuciu ustępuje urodą Wenecji i Florencji (wirtualnie oczywiście), ale nadal jest to gra bardzo efektowna od strony wizualnej, z fantastyczną ścieżką dźwiękową i doskonałą grą aktorską. Błędy są nieliczne, a cały pakiet to po prostu absolutna miazga, dostarczająca fanom wszystkiego, o czym marzyli i jeszcze troszkę. Brak tu miejsca, aby opisać wszystkie elementy - jazdę konną, przygody Desmonda (tak, można nim grać i w końcu jest gdzie wykorzystać jego umiejętności) czy poszukiwania nowej zbroi - ale nawet gdyby ich nie było, to nadal byłby najlepszy Assassin's Creed, jaki dotąd powstał. W moim osobistym odczuciu jest to gra roku. Mam nadzieję, że nie tylko dla mnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz